Jak wcześnie gnije życie ludzi!
Gdy z wonnych skrzyń wyjmuje się pieluszki cienkie
Dla noworodków, w których drobnej piersi
Dech się dopiero budzi -
Te szmatki są to całuny maleńkie,
Co spowijają ciało i wydają śmierci.
Gdy dziecko pierwszy raz wstępuje
Do łóżka, w dobrowolny swój grób się układa,
Obezwładnione snem; dech tylko w piersi
Wątłą nić życia snuje:
I noc za nocą, niby fal gromada,
Niesie dziecko pośpiesznie ku przystani śmierci.
Gdy młodzik, wesół i swobodny,
Muzyki się domaga wśród kompanii gwarnej,
I krew mu wzbiera w żyłach, a dech w piersi
Szerokiej i dorodnej -
Muzyka owa brzmi jak dzwon cmentarny,
Co mu kompanem będzie w porze jego śmierci.
Gdy mąż, stateczny i dojrzały,
Własny swój dom buduje, gdzie oczy rozumne
Maja oparcie, gdzie dech męskiej piersi
Wyznacza mu krąg stały -
Ów dom zamknięty przypomina trumnę,
Która będzie niebawem służyć jego śmierci.
Gdy starzec słabnie, siwą głową
Chyli się ku mogile i niby śnieg szary
Coraz to bardziej taje, topiąc w piersi
Każdy oddech o słowo -
Lektyka jego wygląda jak mary,
Na których trafi wkrótce do domostwa śmierci.
Człowiek, nim tego jest świadomy,
Zaczyna swój karawan w żałobę ubierać
I czyni to, aż wydrze mu się z piersi
Ostatni dech znikomy:
Wszelako, Panie, ucz nas tak umierać,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz