sobota, 12 lutego 2011

Jako rdzeń drzewa w korze swej zamknięty...



Jako rdzeń drzewa w korze swej zamknięty,
Żyję samotny tutaj i ubogi,
Jak duch w naczyniu czarami zaklęty.

Na lot w mym ciemnym grobie mało drogi,
Jeno pająki pracują w zawody,
Jak gdyby tkackich czółenek tłum mnogi.

U drzwi mych piętrzą się odchody.
Czy winogrona zjadł, czy medycynę,
Tutaj załatwia swe wygody.

Kto koty, ścierwo, nocniki, grat stary
Wyrzuca, niech się na mój kąt domowy
Ze mną się nie mienia, bo znajdzie te dary.

W ciele jestem taki słaby i niezdrowy,
Że gdy ulżenia wiatrom chęć mnie ima,
Bym chleb zatrzymał lub ser, nie ma mowy.

Kaszel i katar przy życiu mnie trzyma;
Jeżeli wzdęcie nie odejdzie dołem,
Zaledwo oddać mogę dech ustyma.

Chromy, złamany i zbity mozołem
Żywota jestem; śmierć moja gospoda,
Gdzie żyję i gdzie stołuję się społem.

Smutek to moja jedyna pogoda,
Spoczynkiem moim niedola wśród bóli;
Kto cierpień szuka niech mu Bóg ich doda.

Śmiałbyś się widząc mnie w święto Trzech Króli
I tych pałaców rząd, który się puszy,
Wobec ubóstwa dachu, co mnie tuli.

Popiołów serca miłość już nie ruszy;
Jeżeli większy ból mniejszy uśmierza,
Dobrze podcięte są skrzydła mej duszy.

Głos mój jak szerszeń w naczyniu uderza,
Kości i żyły mam w skórzanym worze,
Smoły pigułki trzy w wnętrzu pęcherza.

Oczy zmętniały i spełzły w kolorze,
Zęby w klawisze instrumentu mienię,
Bo głos z ich ruchem dopiero wyjść może.

Musi oblicze me siać przerażenie;
Sama ma szata chociaż dłoń oszczędza
Kija, z suchego siewu kruki żenie.

W jednym mym uchu pająk sieć rozprzędza,
W drugim mi śpiewa świerszcza nocna zwrotka;
Charczę z kataru, który sen odpędza.

Amorze! Muzo! Groto kwiatów słodka!
Bazgroty, trąbki do pieprzu, do licha!
Precz, do rynsztoka z wami, do wychodka!

Po cóż lepiłem lalki, gdy kres czyha
Na mnie, jakiego doznał człek, co w sile
Przebywszy morze, potem w bagnie zdycha.

Sztuka wielbiona, w której miałem tyle
Sławy, do tego przywiodła mnie przecie:
W obcej się służbie, starzec biedny, chylę.

Jestem zniszczony, gdy mnie śmierć nie zmiecie.


Michelangelo Buonarroti (6 Marzec 1475 – 18 Luty 1564)
tłum. Leopold Staff

1 komentarz:

Zooey Glass pisze...

wklejam komentarz Jacka:

Po archaicznych zwrotach można wyczuć starego poetę, starego nie tylko wiekiem, ale i epoką. Ale w przesłaniu wiersza nic się nie zestarzało - mógłby to być wiersz współczesny. Nie znam drugiego kawałka poetyckiego, który by tak akuratnie mówił o goryczy starości, i to w jej najbardziej przyziemnych, niepoetycznych fragmentach. Jeżeli ktoś chce wyrazić się prawdziwie, i do tego przy użyciu stopy metrycznej, znacznie łatwiej będzie mu mówić o bólu rany otrzymanej w bitwie, niż o dolegliwości spowodowanej niemożnością pierdnięcia. A MB się to udało, tak jak udało się przetłumaczyć Staffowi. Słowa o pająku w jednym uchu a świerszczu w drugim - jakież to poetyczne a jednocześnie trzymające się rzeczywistości! Tak mógłby z powodzeniem powiedzieć pacjent podczas wizyty u laryngologa - a ten by go doskonale zrozumiał (przynajmniej fizyczną stronę jego dolegliwości).
Podoba mi się, zachowana jakimś cudem, pieśń starego barda z Irlandii. Ma jakieś półtora tysiąca lat. Poeta skarży się tam, że coraz mniej ma radości w życiu. Robi to w bardzo prostych słowach, bez zdań złożonych ani figur retorycznych. Pamiętam werset "jest światło podczas biesiady", który robi na mnie największe wrażenie - bo to widać docierało do półślepego barda, i mimo jego niedołężności, jakoś go cieszyło.
A ja miałem cichą nadzieję, że autorem jest... sam Tomek.