sobota, 31 grudnia 2011

John Donne - Holy Sonnet X















Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
Skoro ci, których — myślisz -jużeś powaliła,
Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie. 


Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
Jakże miły: tym bardziej więc musisz być miła,
Aby ciała spoczynek, ulga duszy była
Przynętą, która ludzi wabi w twe pustynie. 


Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie 


I w twych ciosach; więc czemu puszysz się tak długo?
Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka
W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

(Tłumaczenie Stanisław Barańczak) 




Marmurowa podobizna pośmiertna Johna Donne'a

















Death be not proud, though some have called thee
Mighty and dreadfull, for, thou art not soe,
For, those, whom thou think'st, thou dost overthrow,
Die not, poore death, nor yet canst thou kill mee.
From rest and sleepe, which but thy pictures bee,
Much pleasure, then from thee, much more must flow,
And soonest our best men with thee doe goe,
Rest of their bones, and soules deliverie.
Thou art slave to Fate, Chance, kings, and desperate men,
And dost with poyson, warre, and sicknesse dwell,
And poppie, or charmes can make us sleepe as well,
And better then thy stroake; why swell'st thou then?
One short sleepe past, wee wake eternally,
And death shall be no more; death, thou shalt die
 

piątek, 23 grudnia 2011

En natus est Emmanuel, Dominus!

Andrea Mantegna (1431 - 1506)


Bóg jest w ciele, aby zabić śmierć w nim ukrytą. 

Jak lekarstwo usuwa zepsucie, gdy łączy się z ciałem, 
i jak ciemność pierzcha po wniesieniu światła, 
tak i panująca w ludzkiej naturze śmierć musiała ustąpić przez obecność Boskości.

I jak lód w wodzie, dopóki panuje noc i cień zatrzymuje wilgoć,
a topnieje pod wpływem promieni słońca, 
tak i śmierć panowała do przyjścia Chrystusa. 

Gdy jednak zjawiła się zbawcza łaska Boża
i wzeszło słońce sprawiedliwości ,
„zwycięstwo pochłonęło śmierć” (1 Kor 15,54),
która nie mogła znieść obecności prawdziwego życia

św. Bazyli Wielki, Homilia o narodzeniu Chrystusa


Drodzy bracia i siostry!
Przeżywajmy z radością zbliżające się Boże Narodzenie.
Przeżywajmy to cudowne wydarzenie -
Syn Boży rodzi się także „dzisiaj”.
Bóg jest doprawdy blisko każdego z nas i pragnie nas spotkać,
pragnie nas do Siebie doprowadzić.
On jest prawdziwym światłem, które rozprasza i rozgania ciemności otaczające nasze życie i ludzkość. Przeżywajmy Narodzenie Pana rozważając drogę ogromnej miłości Boga, który nas podniósł ku Sobie, poprzez tajemnicę Wcielenia, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Swego Syna, ponieważ jak stwierdza św. Augustyn: „W Chrystusie bóstwo Jednorodzonego stało się uczestnikiem naszej śmiertelności, abyśmy byli uczestnikami Jego nieśmiertelności” (Epistola 187, 6, 20: PL 33,839-840).
Przeżywamy i rozważamy tę tajemnicę nade wszystko podczas sprawowania Eucharystii, prawdziwego centrum Bożego Narodzenia; w niej Jezus uobecnia się w sposób realny, prawdziwy Chleb, który z Nieba zstąpił, prawdziwy Baranek ofiarowany dla naszego zbawienia.

Wam wszystkim i waszym rodzinom życzę, abyście przeżyli prawdziwie chrześcijańskie Boże Narodzenie, tak aby również wymiana życzeń tego dnia była wyrazem radości, gdyż wiecie iż Bóg jest blisko i pragnie wraz z nami przemierzać drogę życia.

Benedykt XVI

środa, 21 grudnia 2011

sobota, 3 grudnia 2011

Andrzej Bobkowski - primum vivere


Śmierć Andrzeja Bobkowskiego była „tak cicha i spokojna, jak rzadko pewnie bywa". „Cały dzień był nieprzytomny – donosiła jego żona Anieli Mieczysławskiej. – Spał i poza paroma momentami po południu nie cierpiał. Około 8 byłam z nim sama i zauważyłam, że oddech się zatrzymuje. Wzięłam go w ramiona, był to rzeczywiście jego ostatni oddech. Wszelka pomoc okazała się bezskuteczna, po trzech kwadransach już nie żył".
/.../
Bobkowski umierający, walczący do końca z chorobą i cierpieniem, to także człowiek głęboko religijny, katolik trwający przy swej wierze mocno, a przy tym z charakterystycznym dlań poczuciem humoru. Widocznym choćby wtedy, gdy tuż przed operacją, w czerwcu roku 1959, notuje: „Rano wstałem wcześnie, o siódmej i bez śniadania pojechałem do kościoła do »Maryknoll« do spowiedzi i do komunii. Jak się należy do tego »Dżokej klubu«, to trzeba zachowywać reguły". Ostatni zapis z dziennika Bobkowskiego kończy się jednak serio: „Czy człowiek, dla którego śmierć jest jak zamknięcie papierośnicy, trzask i nic więcej, który boi się jej tylko tak jak zwierzę prowadzone na rzeź, czy ten człowiek może pisać wiersze? Czy w ogóle jest człowiekiem?".
/.../
Religijne credo Bobkowskiego najlepiej chyba zawiera zdanie ze „Szkiców piórkiem": „Żyć i modlić się". W wojennym dzienniku pisał: „Coraz częściej modlę się nad szklanką piwa lub kieliszkiem rumu, bo są to momenty, w których naprawdę czuję, że jeszcze żyję. I dziękczynię".
/.../
Gdy w 1948 roku pojechał do Lourdes, zauważył w reportażu opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym", że „Boga potrzebuje się przecież tak samo jak tlenu, a duch nie tylko jest rozumem, lecz także uczuciem". W lutym 1960 r. w liście do Turowicza, przyznając się, iż od dwóch lat żyje w cieniu śmierci, wyjaśniał: „Wiele przeszedłem przez ten czas i zrobiło to ze mnie jakby innego człowieka. Ale wydaje mi się, że do pewnego stopnia wygrałem tę walkę. Moralnie. Nie powiem Ci, że przestałem się bać śmierci, bo to jest idiotyzm. Ale udało mi się ją »przyjąć« [...] Nie, nie można przeczyć śmierci, można ją tylko po chrześcijańsku (używam najszerszego terminu) przezwyciężyć. Śmierć powinno się brać zupełnie na serio przede wszystkim jako koniec życia w tym sensie, w jakim my to życie pojmujemy, to znaczy naprawdę i bez głupich dowcipów jako koniec świata i koniec w s z y s t k i e g o w naszym ludzkim rozumieniu. Poza tym pozostaje tylko ufność i wiara w nadprzyrodzone miłosierdzie Boskie, które można załatwić tylko wiarą i ufnością, bo tego tu naszym umysłom nie można zrozumieć. To kwintesencja mojej filozofii i mojego spokoju".
/.../
Dzień przed śmiercią, w niedzielę, Bobkowski był na tyle silny, że chciał pospacerować z żoną. „Rozmawialiśmy o tyle, o ile Jędrek mógł – wspominała Barbara Bobkowska – starałam się jak co dzień dodać mu nadziei. Gładził mnie po głowie i objął, a potem poprosił, żebyśmy razem zmówili pacierz".

Z eseju Andrzeja Urbankowskiego w "Rzeczpospolitej"